
Fot. Parentingupstream
Zaczyna się w ostatnim trymestrze, gdy nadchodzi świadomość, że to już sama końcówka i co by nie było urodzić trzeba. Nie wiem, czy kolejne są łatwiejsze, tego doświadczenia jeszcze nie posiadłam. Wiem, że pierwszy poród równa się stres, niepewność i strach… Strach przed nieznanym. Strach przed bólem. Strach przed komplikacjami. Pamiętam, jak kilka miesięcy temu szukałam w internetach artykułów na temat porodu. Teraz myślę sobie, że niepotrzebnie. Bardzo mało było pozytywnych relacji, co rusz trafiałam na określenia: masakra, rzeźnia, straszny ból, nieczuły personel medyczny. Nie przypominam sobie, żeby jakaś znajoma powiedziała mi „Wcale nie jest tak źle”, „Zobaczysz, będzie dobrze”. Nie wspominam już o niepokojących newsach przebijających się co rusz w mediach. Jednym zdaniem – całkiem słusznie można się zeschizować.
Po pierwsze – nastawienie
Tylko czy warto się bać? Czy same nie kopiemy pod sobą dołków? W końcu nie od dziś wiadomo, że już samo nastawienie potrafi zdziałać cuda. Eh, wiem – łatwo powiedzieć. Tylko czy na prawdę tak trudno zrobić? Czy obok tych wszystkich trudnych emocji, które są całkowicie uzasadnione, nie warto przywołać też troszeczkę tych dobrych – ekscytacji, szczęścia z tego niesamowitego spotkania? Oczywiście, że warto a nawet trzeba! Na szczęście możemy to sobie wszystko ułatwić, oswoić poród, odpowiednio się do niego przygotowując. Nie bez przyczyny mamy do dyspozycji całe dziewięć miesięcy.
Po drugie – przygotowanie
Na przygotowanie mamy naprawdę sporo czasu, warto więc zacząć jak najwcześniej, ale co tu robić, kiedy nawet jeszcze brzucha nie widać a poród to jeszcze pieśń przyszłości? Odpowiedź jest prosta – poruszajmy się trochę. Ćwiczenia dla kobiet w ciąży nie tylko poprawią samopoczucie, ale i nauczą technik rozluźniających i właściwego oddychania – a to naprawdę pomaga. Jeśli zdecydujecie się na poród aktywny (a taki szczerze polecam!), to z łatwością odnajdziecie się na piłce na sali porodowej. Poza tym umówmy się – potrzeba dobrej kondycji do wysiłku porównywalnego z przebiegnięciem maratonu.
Kolejna rzecz – szkoła rodzenia. Nam niestety nie udało się dotrzeć na zajęcia, ze względu na dwumiesięczne leżenie (o tym już było TUTAJ) i naprawdę bardzo tego żałuję. Na szczęście bardzo pomógł fakt, że regularnie chodziłam na zajęcia dla kobiet w ciąży, nie do przecenienia była też rola mojej mamy – z zawodu położnej (ja to mam szczęście :)), z którą skonsultowałam cały plan porodu i zawartość torby do szpitala. Nie macie w rodzinie położnej – don’t worry – dobra szkoła rodzenia rozwieje wszystkie wasze wątpliwości i wyposaży w niezbędną wiedzę. Zdarza się, że w programie zajęć jest też możliwość odwiedzenia oddziału położniczego, co też jest świetnym elementem przygotowania do porodu. Przeglądając oferty szkół rodzenia tylko kilka razy spotkałam się z taką możliwością, ale nic straconego – szpitale co jakiś czas organizują tzw. dni otwarte, w czasie których można zobaczyć oddział i zadać nurtujące nas pytania. Świetnym źródłem informacji o szpitalach jest też strona Fundacji Rodzić po Ludzki – GdzieRodzic.info. Poznanie szpitala i oddziału, w którym w się znajdziemy, to wielki krok do oswojenia swoich niepokojów, momentalnie odpadnie nam wiele znaków zapytania a i samo miejsce nie będzie już takie „obce”.
Co jeszcze? Chyba najważniejsze – obecność bliskiej osoby. Uwaga, uwaga! Niekoniecznie musi to być facet! Najpierw porozmawiajmy, upewnijmy się, że nasz partner jest przygotowany i chętny na takie przeżycie. Zmuszanie może przynieść więcej złego niż dobrego. Mój mąż był obecny na części porodu, na sam koniec wyszedł z sali i wrócił dopiero na uroczyste przecinanie pępowiny. To była nasza wspólna decyzja i uważam, że najlepsza. Ani on nie czuł się mega komfortowo, nie mogąc mi de facto pomóc, ani ja nie chciałam, żeby widział wszystko (if you know what I mean). Od początku do końca była ze mną mama (oczywiście to nie ona odbierała poród), ale gdybym nie miała takiej możliwości, to poważnie zastanowiłabym się nad doulą. Nie jestem w stanie zarekomendować tego pomysłu, ale pewnie zastanawiałabym się przed porodem czy takie wsparcie jest mi potrzebne czy nie. Oczywiście – dla każdej mamy inne rozwiązanie będzie tym idealnym – poród rodzinny to świetna sprawa, zaangażowanie panów jest jak najbardziej w cenie (mnie osobiście strasznie ujmuje, jak świeżo upieczony tata kanguruje bobasa, gdy mama jest po cesarce), o ile jest to wspólna decyzja.
Po trzecie – dzielenie się
Pisałam już na początku, że ciężko było znaleźć historie porodowe o pozytywnym wydźwięku. Tego bardzo mi brakowało i potęgowało i tak niemały niepokój. Myślę sobie, że za mało jest tych dobrych słów, takich jakimi kiedyś będziemy opowiadać naszym dzieciom o ich przyjściu na świat. Naprawdę szczerze wątpię, że będziemy mówić, że to była masakra i pasmo cierpień. W tej narracji zostaną raczej zabawne momenty, anegdotki, łzy nostalgii na wspomnienie tego pierwszego dotyku, spojrzenia, przytulenia. Chciałabym, żeby przyszłe mamy dostały kopa energetycznego od tych z nas, które mają to już za sobą :) Chciałabym w moich wpisach w przyszłości przekazać Wam trochę tego pozytywnego nastawienia, może czytają to mamy, które też chciałyby się podzielić swoim doświadczeniem? Razem łatwiej oswoić poród, czyż nie?
15 komentarzy
Ja bardzo dobrze wspominam swój pierwszy poród :-) spędziłam go prawie w całości w domu :-) mój mąż był cały czas przy mnie za co dziękuję mu z całego serca. Sama chyba nie dałabym radę.
Super :) U nas było wesoło, bo mężu jechał pędem z Krakowa do Bielska… Ale zdążył :)
[…] żeby tata był obecny przy porodzie. Nie wyobrażałam sobie inaczej (o tym już było trochę TUTAJ). Mój mąż nie był jednak aż tak entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, chyba bał się […]
Moj poród nie należał do łatwych ale był mimo wszystko cudownym przeżyciem ktore od początku do końca mogłam dzielić z moim mężem. Tu gdzie mieszkam istnieje możliwość wyboru położnej która opiekuje się kobietą przed w trakcie i po porodzie. My dokonaliśmy super wyboru moja położna spisała się fantastycznie zresztą tak jak tata który był jej prawą ręką :) i prawdziwą pomocą i nie tylko przy przecinaniu pępowiny ale również wtedy kiedy ani dziecko ani mama nie wspolpracowali szczególnie dobrze a na salę porodowa trzeba bylo ściągnąć jeszcze kilka osób personelu medycznego; ) dziś dzielimy wspomnienia wspaniałego przeżycia
Super, że mogliście dzielić się tym doświadczeniem wspólnie, według mnie poród rodzinny, to wspaniała sprawa. Dziękuję za to, że podzieliłaś się też z nami :)
Bardzo bardzo fajny post dla mam które na poród czekają. Powiem szczerze, że właśnie takich tematów będąc w ciąży szukałam. Myślę, że dzieląc się doświadczeniem pomagamy innym ;) WARTO POMAGAĆ :)
Dzięki :) Ja miałam tak samo, więc postanowiłam temat podjąć i pewnie w przyszłości rozwinąć :)
Pewnie, że tak :) Cieszę się, że poszło po Twojej myśli! Miło, że tu zajrzałaś ;)
Warto się przygotować, reszta zależy dużo od położnej i lekarza
Od każdego po trochu, my same też możemy sobie ułatwić lub utrudnić życie.
Tak prawdę mówiąc to dla mnie najważniejsi w porodzie (drugim bo pierwszy to było planowe cc) byli ludzie. Niestety nie trafiłam najlepiej. Sam poród mimo, że trwał ponad dobę, a skurcze były co minutę i ostatecznie zakończył się drugą cesarską to nie wspominam źle. To było powiedziałabym ciekawe przeżycie, które polecam każdej kobiecie :)
Wiadomo, że bardzo dużo zależy od osób, na które trafimy. My same możemy ograniczyć własny stres i nerwy, co w trudnych sytuacjach pomoże.
Zgadzam się Kasiu, wiadomo, że ten ból i tak będzie, więc po co się dodatkowi straszyć i dołować przyszłą mamusię. Ja mój poród wspominam bardzo dobrze, byłam świetnie przygotowana przez szkołę rodzenia i internet:-P Chociaż były też zaskakujące momenty, wiadomo. Rodziłam siłami natury i bez znieczulenia (nie było już czasu) z czego się cieszę, bo wszyscy mnie zawsze straszyli cesarką. Pozytywne nastawienie i determinacja są bardzo ważne!
Ja dowiedziałam się, że będę miała cesarkę na dwa dni przed porodem :( Całą ciążę przygotowywałam się na poród naturalny i było to dla mnie dużym ciosem. Jeszcze czasami mam myśli, że żałuję, że nie mogłam urodzić normalnie, no ale cóż. Takie było postanowienie lekarza.
Najgorzej się nastawić i przeżyć taki szok. Cóż, ciąża ma to do siebie, że nie można się na nic przygotować tak w 100%. Ja swój szok przeżyłam, jak okazało się, że mam leżeć 2 miesiące…